Podczas spędzania zimowych dni we własnym domu, gdzieś w centrum Polski, marzyłem o zagranicznych podróżach, gorącym słońcu i powrocie do beztroskich czasów dzieciństwa. Nieustanne myślenie o wielkiej wakacyjnej przygodzie sprawiło, że zacząłem przeglądać internet w poszukiwaniu ciekawych książek oraz filmów ukazujących codzienność zwykłych ludzi. Poszukiwanie formy niewinnego eskapizmu doprowadziło mnie do serialu We Are Who We Are, który zabrał mnie do świata, w którym dokładnie chciałem się wtedy znaleźć.
We Are Who We Are to dzieło Luki Guadagnino, reżysera, który ma na swoim koncie takie produkcje jak: nagrodzony Oscarem „Tamte dni, tamte noce (2017)” czy „Nienasyceni” (2016). W serialu śledzimy kilka miesięcy z życia bohaterów, którzy mierzą się z swoimi problemami dorastania, przechodzą mentalną przemianę oraz budują relacje z przyjaciółmi i partnerami. Akcja toczy się w dwóch przestrzeniach: „kawałku Ameryki”, jakim jest baza amerykańskiej armii w Chioggia i słonecznej Italii roztaczającej się wokół odgrodzonej zony wojskowej.
Cała siła serialu tkwi w sposobie pokazania relacji między bohaterami i w samych aktorach, ich zachowaniach, charyzmie oraz wyglądzie zewnętrznym. We Are Who We Are oglądałem w zupełnie odmienny sposób niż inne seriale i filmy. Po pierwszym odcinku poczułem, że to jest właśnie ten rodzaj kina, którego wtedy potrzebowałem. Nie oczekiwałem żadnych elementów zaskoczenia, nie interesowało mnie to co wydarzy się w kolejnym odcinku, ani to jak zakończy się cała przygoda. Oglądając, chłonąłem klimat przedstawionego mi świata, chciałem po prostu tam być wyobrażając sobie jak cieszę się każdą chwilą spędzoną wśród ludzi.
Dzieło Luki pomogło mi uciec od negatywnych emocji, własnych problemów i szarych, zwykłych realiów. Uruchomiło moją wyobraźnię i dało mi motywacje do odbycia nieplanowanej podróży z najbliższymi przyjaciółmi.